Niektóre światy są obscenicznie piękne. Przywódcy są kompetentni i
rozsądni, miasta lśniące tak jasno, że bez filtra lepiej nie patrzeć,
nie ma konieczności mordowania czy okradania kogokolwiek kto nie jest
zielony i brzydki. Poniedziałek oficjalnie wykluczono spośród dni
tygodnia.
Niektóre światy już tylko były piękne – zamieszkujący je ludzie i
nieludzie z nostalgią wspominają swoją złotą erę, kiedy trawa była
zieleńsza, słońce jaśniejsze, a piwo nie smakowało jak pomyje.
Na szczęście Visceria zawsze była brzydka i obłąkana. Z chmur pada
wrzątek, pustynie topią się na szkło, alchemicy wynaleźli bombę atomową,
a jeden żołnierz na tysiąc potrafi łapać kule gołymi rękami.
Rządzą tu Cywilizacje – imperia zajmujące po pół świata każde – a jest
ich od pięciu do ośmiu, zależy kto liczy. Panuje w nich powszechny
ekstremizm, represje wobec wszystkich stworzeń odstających od szablonu
idealnego obywatela i podatki obdzierające kości z mięsa kiedy już
skończą opróżniać kasy z pieniędzy. Imperia są za wielkie żeby upaść.
Zagrażają im tylko one same.
Nie dość że oni zagrażają nam, to jeszcze my zagrażamy im? No oczywiście, że ruszamy na wojnę!
Wojna trwa odkąd historia pamięta i potrwa dłużej niż prorok dorzuci
okiem. Cywilizacje nie odróżniają wyrazów niezadowolenia od wojny na
wyniszczenie, więc typowe preteksty pogromów to źle zaparzona herbata na
posiedzeniu czy uszkodzenie wąsów generalissimusa. Każde imperium ma
kompletnie inną wizję idealnego świata i szczerze nienawidzi
pozostałych, ale zgadzają się w jednym:
Jeśli ktoś ma inne zdanie, to trzeba go bombardować tak długo, aż je zmieni!
Roszczą sobie prawa do każdego mniej zdezelowanego kawałka Viscerii -
wszelki opór rychło pada pod ich podkutym buciorem, każde złoże zasobów
zostaje wyssane i przemielone w lasach kominów na więcej machin
wojennych i kolejne lśniące monumenty górujące nad prostym obywatelem.
Cywilizacjom wystarcza ludzi, stali i ropy by kręcić młynkiem wojny bez
końca i uciszyć każdego naiwnego agitatora z nadzieją na choćby
zarysowanie mu lakieru. Wojna lądowa toczy się na gnijące okopy i
warczące tanki, ale to niedopowiedzenie. Pomija wszystkie te kuloodporne
zbroje płytowe, strzelby pełne gwoździ, spalinowe golemy, patelnie i
wentylatory do gazów bojowych. Elitarni żołnierze robią rzeczy
niemożliwe – rozbrajają czołgi łomami, machają ostrzami rozgrzanymi do
białości, strzelają uranowymi kulami z gnatów łamiących kości odrzutem i
trafiają celowi w dokładnie tą rzęsę w którą mierzyli. Armaty czubkami
luf rysują chmury a dymem zmieniają jutrzejszą pogodę. Szkoda nawet
wymieniać co potrafią militarni okultyści. Najwięcej dzieje się na
niebie, gdzie samoloty wyglądają jak skrzydlate hot rody ze śmigłami a
sterowce jak okręty wojenne z rakietami w rzyci i biją tak mocno jak
one. To wszystko ma każda z Cywilizacji. Każda ma też całą talię asów
rozmieszczoną po swoich kilkudziesięciu rękawach.
Opracowano nawet nowe, bardziej grząskie i dogodniejsze dla infekcji błoto okopowe, i nikt właściwie nie pamięta dlaczego.
Molochy napędza ropa i prąd. Świat szatkują ich sieci monstrualnych
kolei, kabli i rurociągów. Technika w Viscerii kroczy zygzakiem, ale do
przodu – metalurdzy wynajdują coraz dziwniejsze stopy metali,
konstruktorzy skręcają myślące maszyny różnicowe, ktoś gdzieś wzbogaca
uran do pierwszego w historii reaktora. Lekarze są coraz lepsi w takich
polach jak przedłużanie życia dygnitarzy, zwiększanie czystości rasowej
narodu czy tworzenie straszydeł z krwi i kości na które sami boją się
spojrzeć. Alchemia w Viscerii to działająca nauka – cuchnący siarką
alchemicy w ciężkich kombinezonach zaglądają pod spódnicę rzeczywistości
i dzięki temu co tam zobaczą syntezują gazy lżejsze od próżni,
zakrzepłą błyskawicę i całe masy raczej nudnych ale bardzo użytecznych
płynów i proszków. Visceria kroczy do przodu. W pośpiechu, zanim
wszystko wybuchnie. Cały ten rozwój, naturalnie, napędzany łzami, potem i
krwią proletariuszy, często dosłownie.
Po raz pierwszy od zawsze cywilizacja może bić się na gołe klaty z
naturą. To dla niej okazja żeby odgryźć się za tysiąclecia maltretowania
plagami, żywiołami i łańcuchem pokarmowym. Przyroda nieustannie i
aktywnie próbuje wybić wszystko co po niej pełza, a w procesie jak
najbardziej uprzykrzyć im życie. Visceria to w większości pustynie
czerwone od żaru, ujemnie wilgotne stepy, góry skute lodem twardszym niż
granit pod nim i pustkowia zasłonięte toksycznym popiołem. Deszcze
wrzątku to pół biedy, bo jutrzejszym opadem mogą być kowadła. Rzeźbą
terenu nazywa się tutaj ułożenie kraterów, klifów, przepaści i
lewitujących wysp, cały czas pogarszane przez nadpobudliwą tektonikę.
Świat odkształca się i zmienia jak żywy. A to dopiero jego martwa część.
Mimo powyższych warunków panujących w dwóch trzecich Viscerii, w jej
pozostałej części puszcze są olbrzymie i gęste. Cała ich zawartość z
mchem włącznie próbuje się wzajemnie pożreć i nie czeka aż jedzenie
zdąży umrzeć. Jako miejsca w większości nieskalane cywilizacją, lasy są
pełne upiorów, strzyg, ludożerczych wróżek i obłąkanych pogańskich sekt
nienawidzących narodów przemysłowych za dalsze kaleczenie i tak chorego
świata. W morzu jest dużo gorzej, dlatego kaszaloty nauczyły się latać.
Niektórzy nie znaleźli dla siebie przytulnego reżimu i wpadli na pomysł
życia tam, gdzie podatek nie sięga, czyli tam gdzie można znaleźć tylko
resztki po dawnej eksploatacji i swoją przyczynę zgonu. Ludzie w tych
miejscach dzielą się na kanalie, szaleńców i desperatów. Czasem jakiejś
frakcji przedsiębiorczych ocalałych udaje się zbudować cokolwiek więcej
niż liche państewko z granicami zaznaczonymi kredą, a nawet osiągnąć
stały rozwój gospodarczy. Wtedy otrzymują imperialne wyrazy
niezadowolenia.
To wszystko razem składa się na normalną część Viscerii.
Jest jeszcze magia. Siła absurdu, tak gęstego i namacalnego że można nim
smarować łożyska. Magia nie czeka aż ubrany w kolorowe prześcieradło
mędrzec wypowie formułkę – sama wprasza się w rzeczywistość, butów nie
wyciera. Ona z materią wzajemnie skaczą sobie do gardeł i plują na swoje
zasady. Tam gdzie do świata wleją się czary, a tylko im wiadomo kiedy
się wleją, spoiwa rzeczywistości puszczają a sens i logika tracą
jurysdykcję. Zostawia po sobie na wpół roztopione szczątki, amalgamat
istniejących struktur z niemożliwymi kształtami i klątwy które nie zejdą
przez kilka stuleci. Zainspirowało to nowy odłam artystów, nazwali
siebie surrealistami.
Śmiertelnikom udało się znaleźć sposoby na użycie magii do własnych
celów, ale żaden poczytalny okultysta nie powie że ją rozumie, większość
ludzi stara się trzymać z daleka od czarów i słusznie. Mimo to
zrzeszeni w różne kółka i kościoły szaleńcy regularnie wykorzystują
niepotrzebnie obskurne lochy i piwnice by przywoływać rozmaite diabły i
fantomy raniące samą brzydotą, a każde szanujące się państwo ma na
swoich usługach potężną organizację czarodziejów bawiących się podszewką
wszechświata.
Nie wiadomo nawet, czy opatrzności wolno ufać. Każdy widzi ją inaczej, niektórzy twierdzą że nie istnieje.
Oto Visceria.
A poniedziałek zdarza się regularnie, co tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz