sobota, 10 października 2015

Visceria

Niektóre światy są obscenicznie piękne. Przywódcy są kompetentni i rozsądni, miasta lśniące tak jasno, że bez filtra lepiej nie patrzeć, nie ma konieczności mordowania czy okradania kogokolwiek kto nie jest zielony i brzydki. Poniedziałek oficjalnie wykluczono spośród dni tygodnia.

Niektóre światy już tylko były piękne – zamieszkujący je ludzie i nieludzie z nostalgią wspominają swoją złotą erę, kiedy trawa była zieleńsza, słońce jaśniejsze, a piwo nie smakowało jak pomyje.






Na szczęście Visceria zawsze była brzydka i obłąkana. Z chmur pada wrzątek, pustynie topią się na szkło, alchemicy wynaleźli bombę atomową, a jeden żołnierz na tysiąc potrafi łapać kule gołymi rękami.

Rządzą tu Cywilizacje – imperia zajmujące po pół świata każde – a jest ich od pięciu do ośmiu, zależy kto liczy. Panuje w nich powszechny ekstremizm, represje wobec wszystkich stworzeń odstających od szablonu idealnego obywatela i podatki obdzierające kości z mięsa kiedy już skończą opróżniać kasy z pieniędzy. Imperia są za wielkie żeby upaść. Zagrażają im tylko one same.

Nie dość że oni zagrażają nam, to jeszcze my zagrażamy im? No oczywiście, że ruszamy na wojnę!

Wojna trwa odkąd historia pamięta i potrwa dłużej niż prorok dorzuci okiem. Cywilizacje nie odróżniają wyrazów niezadowolenia od wojny na wyniszczenie, więc typowe preteksty pogromów to źle zaparzona herbata na posiedzeniu czy uszkodzenie wąsów generalissimusa. Każde imperium ma kompletnie inną wizję idealnego świata i szczerze nienawidzi pozostałych, ale zgadzają się w jednym:

Jeśli ktoś ma inne zdanie, to trzeba go bombardować tak długo, aż je zmieni!

Roszczą sobie prawa do każdego mniej zdezelowanego kawałka Viscerii - wszelki opór rychło pada pod ich podkutym buciorem, każde złoże zasobów zostaje wyssane i przemielone w lasach kominów na więcej machin wojennych i kolejne lśniące monumenty górujące nad prostym obywatelem.

Cywilizacjom wystarcza ludzi, stali i ropy by kręcić młynkiem wojny bez końca i uciszyć każdego naiwnego agitatora z nadzieją na choćby zarysowanie mu lakieru. Wojna lądowa toczy się na gnijące okopy i warczące tanki, ale to niedopowiedzenie. Pomija wszystkie te kuloodporne zbroje płytowe, strzelby pełne gwoździ, spalinowe golemy, patelnie i wentylatory do gazów bojowych. Elitarni żołnierze robią rzeczy niemożliwe – rozbrajają czołgi łomami, machają ostrzami rozgrzanymi do białości, strzelają uranowymi kulami z gnatów łamiących kości odrzutem i trafiają celowi w dokładnie tą rzęsę w którą mierzyli. Armaty czubkami luf rysują chmury a dymem zmieniają jutrzejszą pogodę. Szkoda nawet wymieniać co potrafią militarni okultyści. Najwięcej dzieje się na niebie, gdzie samoloty wyglądają jak skrzydlate hot rody ze śmigłami a sterowce jak okręty wojenne z rakietami w rzyci i biją tak mocno jak one. To wszystko ma każda z Cywilizacji. Każda ma też całą talię asów rozmieszczoną po swoich kilkudziesięciu rękawach.

Opracowano nawet nowe, bardziej grząskie i dogodniejsze dla infekcji błoto okopowe, i nikt właściwie nie pamięta dlaczego.

Molochy napędza ropa i prąd. Świat szatkują ich sieci monstrualnych kolei, kabli i rurociągów. Technika w Viscerii kroczy zygzakiem, ale do przodu – metalurdzy wynajdują coraz dziwniejsze stopy metali, konstruktorzy skręcają myślące maszyny różnicowe, ktoś gdzieś wzbogaca uran do pierwszego w historii reaktora. Lekarze są coraz lepsi w takich polach jak przedłużanie życia dygnitarzy, zwiększanie czystości rasowej narodu czy tworzenie straszydeł z krwi i kości na które sami boją się spojrzeć. Alchemia w Viscerii to działająca nauka – cuchnący siarką alchemicy w ciężkich kombinezonach zaglądają pod spódnicę rzeczywistości i dzięki temu co tam zobaczą syntezują gazy lżejsze od próżni, zakrzepłą błyskawicę i całe masy raczej nudnych ale bardzo użytecznych płynów i proszków. Visceria kroczy do przodu. W pośpiechu, zanim wszystko wybuchnie. Cały ten rozwój, naturalnie, napędzany łzami, potem i krwią proletariuszy, często dosłownie.

Po raz pierwszy od zawsze cywilizacja może bić się na gołe klaty z naturą. To dla niej okazja żeby odgryźć się za tysiąclecia maltretowania plagami, żywiołami i łańcuchem pokarmowym. Przyroda nieustannie i aktywnie próbuje wybić wszystko co po niej pełza, a w procesie jak najbardziej uprzykrzyć im życie. Visceria to w większości pustynie czerwone od żaru, ujemnie wilgotne stepy, góry skute lodem twardszym niż granit pod nim i pustkowia zasłonięte toksycznym popiołem. Deszcze wrzątku to pół biedy, bo jutrzejszym opadem mogą być kowadła. Rzeźbą terenu nazywa się tutaj ułożenie kraterów, klifów, przepaści i lewitujących wysp, cały czas pogarszane przez nadpobudliwą tektonikę. Świat odkształca się i zmienia jak żywy. A to dopiero jego martwa część.

Mimo powyższych warunków panujących w dwóch trzecich Viscerii, w jej pozostałej części puszcze są olbrzymie i gęste. Cała ich zawartość z mchem włącznie próbuje się wzajemnie pożreć i nie czeka aż jedzenie zdąży umrzeć. Jako miejsca w większości nieskalane cywilizacją, lasy są pełne upiorów, strzyg, ludożerczych wróżek i obłąkanych pogańskich sekt nienawidzących narodów przemysłowych za dalsze kaleczenie i tak chorego świata. W morzu jest dużo gorzej, dlatego kaszaloty nauczyły się latać.

Niektórzy nie znaleźli dla siebie przytulnego reżimu i wpadli na pomysł życia tam, gdzie podatek nie sięga, czyli tam gdzie można znaleźć tylko resztki po dawnej eksploatacji i swoją przyczynę zgonu. Ludzie w tych miejscach dzielą się na kanalie, szaleńców i desperatów. Czasem jakiejś frakcji przedsiębiorczych ocalałych udaje się zbudować cokolwiek więcej niż liche państewko z granicami zaznaczonymi kredą, a nawet osiągnąć stały rozwój gospodarczy. Wtedy otrzymują imperialne wyrazy niezadowolenia.

To wszystko razem składa się na normalną część Viscerii.

Jest jeszcze magia. Siła absurdu, tak gęstego i namacalnego że można nim smarować łożyska. Magia nie czeka aż ubrany w kolorowe prześcieradło mędrzec wypowie formułkę – sama wprasza się w rzeczywistość, butów nie wyciera. Ona z materią wzajemnie skaczą sobie do gardeł i plują na swoje zasady. Tam gdzie do świata wleją się czary, a tylko im wiadomo kiedy się wleją, spoiwa rzeczywistości puszczają a sens i logika tracą jurysdykcję. Zostawia po sobie na wpół roztopione szczątki, amalgamat istniejących struktur z niemożliwymi kształtami i klątwy które nie zejdą przez kilka stuleci. Zainspirowało to nowy odłam artystów, nazwali siebie surrealistami.

Śmiertelnikom udało się znaleźć sposoby na użycie magii do własnych celów, ale żaden poczytalny okultysta nie powie że ją rozumie, większość ludzi stara się trzymać z daleka od czarów i słusznie. Mimo to zrzeszeni w różne kółka i kościoły szaleńcy regularnie wykorzystują niepotrzebnie obskurne lochy i piwnice by przywoływać rozmaite diabły i fantomy raniące samą brzydotą, a każde szanujące się państwo ma na swoich usługach potężną organizację czarodziejów bawiących się podszewką wszechświata.

Nie wiadomo nawet, czy opatrzności wolno ufać. Każdy widzi ją inaczej, niektórzy twierdzą że nie istnieje.

Oto Visceria.
A poniedziałek zdarza się regularnie, co tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz