środa, 29 lipca 2015

RECENZJA - Michał Gołkowski - Błoto - Stalowe Szczury




 Wydrukowałem sobie coś takiego (z PDFa), bo nie stać mnie na książkę, jestem recenzmętem. Nie martwcie się, pod koniec miesiąca ją sobie kupię.

Zawsze kiedy czytam dzieło znanego mi już osobiście autora, przez moją głowę przebiega kanonada wątpliwości. Czy autor podoła WYOBRAŻENIU samego siebie, które stworzyłem w swojej głowie? Czy napisał papkę, która nadaje się co najwyżej do latryny? Czy po tygodniach przygotowań do lektury, uzbrojony w zdolności do analizy literek niczym alpinista zdobywający Mount Everest w sprzęt, wespnę się co najwyżej na skromny pagórek, godny, co najwyżej, Warszawy?

No i przede wszystkim - czy ktoś W KOŃCU poruszy porządnie temat pierwszej wojny światowej, który stoi zostawiony i samotny niczym ziemia niczyja?

Temat pierwszej wojny światowej jest cholernie rzadko poruszany w literaturze popularnej, a nawet jak się pojawia, to głównie przez pryzmat drugiej. Stało się to głównie dlatego, że wszyscy którzy mieli pecha nabawić się w okopach reumatyzmu zmarli w trakcie kolejnego konfliktu, do tego cień kolejnego zbiorowego napierdalania się Niemców & Przyjaciół z resztą świata zdecydowanie przyćmiło obraz Wielkiej Wojny w zbiorowej pamięci.

Dobra, wstęp mamy za sobą, teraz pora na comiesięczną dawkę grafomanii w mojej osobie (uwaga, nisko lecące spoilery):


    Zanim jednak zacznę opowiadać, pozwolę sobie na przytoczenie jednej anegdotki. Dawien dawno, gdy beztrosko podróżowałem sobie tramwajem, zaczepił nas stary dzi..., przepraszam, doświadczony w lata bojownik, który zaczął roztaczać przede mną i dwoma znajomymi wizję alternatywnej rzeczywistości, w której, jak nas przekonywał, uczestniczył. Między innymi w starym, opuszczonym pruskim garnizonie miała się znajdować jego jednostka, a on sam zajmował się strzelaniem do robotników w większej ilości strajków niż mógłby sobie wyobrazić najbardziej roszczeniowy strajkowiec. Poza tym zarzucał nas bardzo wieloma faktami i szczegółami ze swojej służby, która zarówno dla mnie – hobbysty – jak i dla znajomego – zawodowego żołnierza (a także trzeciej obecnej osoby – komunisty) były najczystszą fikcją.
Szkoda że tego nie spisałem, dodając kilka faktów od siebie, może w tej chwili pisałbym recenzję swojej książki. Oczywiście pochlebną, żeby nie było.

Krótko powiem, do czego piję – widok zarówno tej opisywanej, jak i następnej Wielkiej Wojny jest bardzo wyidealizowany w zależności od osoby która ją pisała - jednym podobało się siedzenie na plaży i strzelanie do Amerykanów (autentyk), finansiści zauważą rozprężenie które po niej nastąpi, zaś inni opiszą ją jako największy koszmar w historii ludzkości. Przykładowo ani Remarque ani Hitler nie opisywali jak żołnierze z obu stron frontu spotykali się żeby wspólnie pośpiewać kolędy - bo nie pasowało to do obrazu wojennego koszmaru który chcieli przedstawić.

A ta wojna była naprawdę w CHUJ wielka. Z jednej strony absurdy początku wojny, zderzenie XIX-wiecznej taktyki z XX-wiecznym uzbrojeniem, masakry w okopach, ale też rycerskie pojedynki w przestworzach, gorączka okopowa, ale też wspólne wygłupianie się, brawura (serio, zobaczcie sobie ile głupich zdjęć robili żołnierze w trakcie konfliktu). Ataki gazowe, wojna na wyniszczenie (bitwa pod Sommą, Verdun), ale też początek wojny manewrowej, współpracy różnych typów wojsk (Cambrai!). Stąd też w zależności od źródeł i wizji człowiek może przedstawić dowolny obraz, a ten wciąż nie będzie zbyt fantastyczny i oderwany od rzeczywistości, ba! przez to, że temat jest słabo wykorzystany, prawie na pewno będzie nowy, świeży i oryginalny.

W wizji rzeczywistości roztoczonej przez autora I wojna światowa wciąż się nie skończyła – a mamy już rok 1922. W trakcie niemalże 200 stron powieści mamy przyjemność oglądać poczynania kompanii karnej niemieckich szturmowców, dowodzonych przez enigmatycznego Kapitana Reinhardta. Niestrudzony i twardy prowadzi swoich ludzi przez ziemie niczyją, szturmując wraz z nimi wrogie okopy, twierdze, a nawet niszczy czołgi. Halucynuje, widząc śmierć która prowadzi go poprzez niebezpieczeństwa wojny, do tego tęskniąc za swoją równie tajemniczą ukochaną. Wspominałem, że po przedarciu się przez front, odcięty od linii zaopatrzenia, niszczy ze swoją kampanią karną wściekle wielki czołg (znajdując zagubione resztki regimentu kawalerii), włamuje się do fortu numerjakiśtam nawiedzonego przez widma dawno zmarłych w jego obrębie żołnierzy, a przy okazji morduje 5125125124124125145 Francuzów, a na samym końcu ratuje go Deus Ex Machina? Nie? To czujcie się ostrzeżeni.
Bez cienia sarkazmu powiem, że wbrew pozorom realizacja pomysłu wypadła naprawdę dobrze i… naturalnie.

Bo Błoto, wbrew wszelkim pozorom, to książka akcji (jest takie określenie?). Bliżej jej do Drużyny A niż “Na Zachodzie Bez Zmian”, a dzięki doskonałemu oddaniu charakterów postaci z karnej kompanii forma ta spływa na czytelnika doskonale. Charaktery w Błocie to pieprzony majsterszyk - dużo mówi to, że całe dwa dni po przeczytaniu książki pamiętam prawdopodobnie wszystkich, ba! jestem w stanie powiedzieć o nich więcej niż 4 zdania i całkiem fizycznie ich sobie wyobrazić. Ich reakcje są naturalne, czasami się boją, czasami wygłupiają i żartują, czasem narzekają, czasami jedyne co ich popycha to adrenalina i ślepa wiara w Kapitana, ale przez cały czas są cholernie ludzcy. Wepchnięcie całej masy charakteru w parę literek to trudne zadanie, ale autor w pełni mu podołał. 9\11, wimcyj.

Środowisko w którym porusza się nasza Karna Kampania A, to z całą pewnością spustoszona wojną Europa Zachodnia. To czuć. Wszechobecne błoto, gazy, rytmiczny trzask kulomiotów w oddali, symfonia artylerii, linie obronne - współczesne bohaterom i dawno już porzucone. Opowieści wiarusów o dawno minionych, straszliwych wydarzeniach składających się na całą wojnę. Czuć, że to nie jest zwykłe, płaskie tło - to cholerne, głębokie pole bitwy, które pochłania rzucane weń surowce i powoli pustoszeje, zmieniając się w apokaliptyczne pustkowie. I to ten miks świetnych charakterów z środowiskiem w którym się poruszają jest głównym uzależniającym czynnikiem, który tak przyciąga do czytania.
Do tego trzeba przyznać, że autor odwalił GIGANTYCZNY kawał świetnej roboty przy ogólnie pojętym kopaniu w informacjach i w perfekcyjny sposób je wykorzystał. Daję okejkę.

Owszem, boli że autor bardzo rzadko sięga po inne środki narracji niż ta skupiona na poczynaniach kampanii karnej. Niby w tle coś się dzieje, ale to wciąż zbyt mało żeby skupić na sobie uwagę, pojedyncze wetknięcia - i głównie oscylujące wokół osoby głównego bohatera. Brakuje meldunków zaopatrzenia, opowieści ludzi, wszystkiego co pomogłoby pokazać całą wojenną machinę - widzimy tylko jej urywki. Wspomniane rzeczy pojawiają się, ale są to naprawdę rzadkie epizody.

Filozofia – najgłębsza myśl przewodnia która pojawia się w książce to coś w stylu “wojna jest chujowa i bezsensowna, ale chwała bohaterom”. Niczego głębszego się nie spodziewajcie.

    Merytoryczna strona powieści – jest dobrze. Nie było literówek, czyta się lekko, gdzie trzeba pieprznąć opis, jest opis, gdzie nie trzeba, tam go nie ma, akcja – zajmująca lwią część książki – jest przedstawiona dobrze i wartko (jedyny mankament dotyczy tego, że czasami w natłoku wydarzeń nie da się czasami połapać co się dzieje i gdzie, wymaga to dłuższej przerwy od czytania i rozrysowania styuacji - przydałaby się mapka sytuacyjno-taktyczna, prezentująca dane sytuacje, bo jak wie każdy miszcz gry, nigdy nie osiągniemy połączenia USB czytelnik-pisarz).

    Książkę przeczytałem jednym ciągiem, co cholernie rzadko mi się zdarza i jestem nią zachwycony, co też cholernie rzadko mi się zdarza. Jeśli ktoś lubi czołgi, okopy, błoto i tym podobne atrakcje, to zalecam zebrać dupę w troki i zabrać się czym prędzej do lektury.

2 komentarze: